Gdzie ci mężczyźni, gdzie ci dżentelmeni, gdzie ludzka życzliwość? Gdzieś to wszystko zaczęło zanikać. Wszyscy się gdzieś śpieszą, stają się bardziej obojętni. Czasy faktycznie się zmieniają, ale wiele rzeczy na pewno zależy od
tego co w nas siedzi i co nam rodzice za młodu wpajali. Życzliwość i wzajemna
pomoc powinna być czymś naturalnym. A jednak różnie bywa.
W majówkę jak byłam na przejażdżce z kolegami, dojrzałam
przed nami czoperowca który glebnoł przez piasek na asfalcie. W sumie już sobie
ze sprzętem poradził jak dojechaliśmy, ale instynktownie, bez zastanowienia
zatrzymaliśmy się przy nim gotowi udzielić pomocy. Wcale się nad tym wszystkim
nie zastanawiałam. Po prostu widzę człeka w potrzebie, motocyklistę, to
działam. I wydawało mi się to normalne. Wzajemna pomoc, solidarność
motocyklistów. A jednak, nie jest to takie oczywiste. Sama się ostatnio o tym
przekonałam, jak na skrzyżowaniu padł mi akumulator i Dakarek tylko westchnął i
koniec. Stoję na światłach, jeszcze elegancko wepchnęłam się przed autobus i
nagle bleeee. No super, światła się zmieniły, kierowca autobusu zajarzył że coś
nie gra i cierpliwie czekał aż się usunę z drogi. Nie było wyjścia, musiałam
przepchnąć sprzęt na bok. W pewnej chwili na światłach stanęło dwóch kolesi na
ścigaczach. Spojrzeli, jeden do drugiego zagadał: „ty dziewczyna na moto ma
problem” (i ten to by jeszcze podjechał i pomogła), ale drugi wzruszył
ramionami i tyle, w końcu to nie jego problem. No ... no i pojechali. No super
... i gdzie ta solidarność? No ... no i kto powiedział, ze kobiety mają lepiej.
Byłam tam ja ta małpka w zoo. Wszyscy z samochodów się tylko przyglądali i nikt
nie raczył zaproponować pomocy. Wyciągam komórkę, pora na telefon do
przyjaciela. O kurcze .... bateria mi
padła. Już dawno tak nie przeklinałam pod nosem. Usiadłam na moto, ludzie dalej
się gapią, a ja zaczynam obmyślać plan i rozglądać się za ratunkiem. I nagle,
jak anioł, podjeżdża do mnie Wanem, kolega Jacek z zaprzyjaźnionego warsztatu i
sklepu motocyklowego na Sadybie Motochalange. No po prostu z nieba mi spadł. Miał załadowany
cały samochód bo z moto pikniku wracał. Ale to nie było problemem, wyładował to
i owo, przeładował i Dakarka z kierowniczką jeszcze zmieścił.
I tu mi się ufarciło, Dakarek od razu w dobre ręce trafił i na drugi
dzień był gotów w trasę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz