Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 9 lutego 2012

Chorwacja 2011 - Lajdis Edition


Dwie Lejdiski się zgadały, że na motocyklową wyprawę by się wybrały. Miejsce planowały i planowały bo za słońcem pojechać chciały i w końcu Chorwację wybrały.
Wyprawa asfaltowa w składzie dwóch Lejdisek: Creativka i Ashanti oraz dwie Cebulki (Honda CB 500). Nasza pierwsza, niezapomniana, samodzielna wyprawa, pełna pozytywnych emocji . Tysiące kilometrów pokonane, przepiękne widoki widziane, fajni ludzie po drodze spotkani, upał, przygoda oraz plażowanie.    

                                            Creativka
Ashanti

09.09.2011

Po pracy dzida i jadę do Krakowa spotkać się z Creativką. Podróż przebiegała spoko aż tu nagle (ok. 60 km przed Krakowem) niebieskie światła w lusterku, potem miganie, no tak nie ma to tamto trzeba się zatrzymać, policja. Podchodzi do mnie policjant w średnik wieku ze srogą miną. Jakie było jego zdziwienie gdy zdjęłam kask.
- to nam tak niewiasta śmignęła? Gdybym wiedział to bym zdjęcia nie robił.
No to ja oczywiście rzęsami zaczęłam machać i kombinować co by się tam może jakoś dogadać. Niestety nie było mowy, uśmieszki nie pomogły. Zdjęcie to zdjęcie nie wymigam się. Trudno, fajnie zaczynam wakacje (sobie pomyślałam). W tym czasie przejechał motocyklista z naprzeciwka, policjant poszedł do samochodu spisać dokumenty. Nagle telefon, dzwoni Jarek:
- za co cię zatrzymali
- za prędkość (byłam nieco zdziwiona)
- ten motocykl to ja, z Chorwacji wracam ...
Widać Świat jest mały i ciągnie swój do swego.
Dotarłam w końcu do Krakowa. Właściwa ulica tylko gdzie ten numer. Rozglądam się nie widzę. Na światłach stoi motocyklista więc podjeżdżam i pytam. Patrzę a to Afryka! Zjeżdżamy na pobocze, okazało się, że te same naklejki, te same zloty, to był Kwintal (miałam później jeszcze przyjemność razem podróżować i imprezować). Z pomocą Kwintala dotarłam do celu. Ok., pierwszy dzień wrażeń za mną.

10.09.2011

Pakowanie, tankowanie i w drogę. Pierwszy dzień dzida na max-a. Ponad 600 km przez Polskę, Słowację i autostradą przez Austrię. Po drodze jeszcze próba sił. Na postoju nie zauważyłam, że stanęłyśmy na niewielkiej pochyłości. Nagle Cebula zaczęła toczyć się do przodu, nóżka się złożyła ... no i próbowałam łapać, ale ... no właśnie, ręce zdrętwiałe nie utrzymały. No i motocykl ‘glebił’, na szczęście, bez żadnych szkód. No i była próba sił. Raz, twa, trzy ... wspólnymi siłami (dwie Lejdiski) podniosłyśmy motocykl z bagażem (ok. 200 kg).
W końcu dotarłyśmy do Graz w Austrii, nasz pierwszy nocleg.
 Poranna kawa
i załadunek 

11.09.2011
 
Z Austrii skierowałyśmy się od razu w stronę Chorwacji, omijając oczywiście autostrady. I to był super, a zarazem zakręcony pomysł . Chciałyśmy w końcu cieszyć oczy pięknymi widokami. 



GPS chyba stwierdził, że jeszcze za mało widziałyśmy i skierował nas przez Włochy. Jedziemy według wskazówek i nagle patrzymy a tu taka sobie mała dróżka (wąska na jeden mały samochód), idzie stromo pod górę (trochę wyglądało to jak wjazd na czyjeś podwórko). Chwila zawahania.
- ja tam nie jadę!

- no a co GPS mówi?
- no że tędy ...!?
- No ... no to jedziemy, najwyżej komuś na podwórku zawrócimy.
Pojechałyśmy ...
Okazało się że był to jedynie kawałek drogi który doprowadził nas na przepiękną, ale jak krętą, górzystą trasę. I zaczęło się. Niedziela, przepiękna pogoda, Alpy i zakręty, no, no i właśnie, ... motocykliści. Było ich jak grzybów po deszczu. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam tylu zapaleńców na trasie. Przepiękny widok. A my dwie Lejdiski między nimi. Banan na twarzy był coraz większy. Żyć nie umierać. Oni chyba mieli podobne odczucia jak nas widzieli. Gdy się tylko zorientowali że dwie Lejdiski jadą nie przestali pozdrawiać. Gdy tylko stanęłyśmy na odpoczynek i fotki, chłopaki nas ciepło pozdrawiali, nawet zdjęcia robili. Jeden Choperowiec to o mały włos z zakrętu nie wypadł bo tak się oglądał.
No, a my miałyśmy radochę.

Z tego zakrętu Choperowiec mało nie zjechał, bo tak się oglądał i 
 






Po jakimś czasie stwierdziłyśmy, że sama adrenalina i radocha nie doda nam siła do podróżowania. Najwyższa pora coś zjeść. Zatrzymałyśmy się w uroczej miejscowości Tomlin w Słowenii, oczywiście tam gdzie byli motocykliści. I znowu wzbudziłyśmy zainteresowanie. Wszyscy zdziwieni nam się przyglądali, sprawdzali sprzęty i z kąt jesteśmy. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ludzie są przyzwyczajeni do motocyklistek, ale w towarzystwie facetów. Dwie, same Leydiski podróżujące po Europie wzbudzały niezłe zdziwienie i zainteresowanie. Szczerze mówiąc tak było już do końca naszej wyprawy (a nawet jeszcze ciekawiej).






 Im bliżej byłyśmy Chorwacji tym większe były korki, kilometrowe korki w przeciwnym kierunku na szczęście. No w końcu była Niedziela wieczór, koniec sezonu urlopowego. Jaka byłam zadowolona że wszyscy wyjeżdżają a my tam dopiero jedziemy.
Już o zmroku dotarłyśmy do Chorwacji. Postanowiłyśmy się zatrzymać w miejscowości Umag (Istria). Gdy dotarłyśmy na kemping, byłyśmy szczęśliwe że w końcu, po przejechaniu ok. 500 km sobie odpoczniemy. Zabieramy się do rozkładania namiotu a tu niespodzianka. Nie ma ziemi, tylko kamienista gleba, same kamienie. I jak my się mamy tu rozstawić z namiotem? Ręce zmęczone od jazdy i jeszcze wbijanie się w kamienie. 

Chwila zwątpienia.
- o rany julek, ja już nie mam siły!!!
W końcu znalazłyśmy jakiś kamień i z poświęceniem, zaczęłyśmy wbijać 'śledzie'. Z odsieczą młotkową przyszedł na pomoc sąsiadujący z nami Niemiec. Ale już w sumie dałyśmy sobie radę. Później tylko było leczenie odcisków na rękach.                       
   
 12.09.2011

Pobudka 7 rano, pakowanko, śniadanko, ... no i kawka obowiązkowo. Creativka rozpaliła swoją wojskową kuchenkę na tabletki (fajny patent), co by kawka była. Pan sprzedający pieczywo był pod wielkim wrażeniem naszej wyprawy i tego jak sobie radzimy (a może mu było nas żal) w każdym razie dał nam pączka w prezencie.

Po południu dojechałyśmy do Pula. Pole namiotowe na miejscu w ogóle nam nie pasowało, pełno ludzi i jakoś tak ... miastowo , a my w końcu na wakacjach, chciałyśmy wyluzować. Pokręciłyśmy się trochę po okolicy i pojechałyśmy w stronę Prematua, gdzie znalazłyśmy wypasiony, prawie pusty kemping z basenem i marmurowymi łazienkami. Normalnie ful wypas i to za normalną cenę. Wprawione już wbijaniem śledzi w kamienistą ziemię bez problemu rozłożyłyśmy namiot. Oczywiście pierwsza rzecz po rozładowaniu klamotów, była orzeźwiająca kąpiel w basenie.

Cieszymy oczy pięknymi widokami po drodze

Ochłoda w basenie
 Później poszłyśmy sobie na skalistą plażę i mogłyśmy się zrelaksować jak na wakacjach przystało. Opalanie, w morzu kąpiel no i owoce morza na obiad. 
 Pod wieczór wybrałyśmy się na zwiedzanie Pula. Przy motocyklach szybka metamorfoza (sukienki, spodenki, na siebie, a motocyklowe ciuchy do kuferka) i gotowe do zwiedzania miasta (oczywiście nie obyło się bez gapiów ).

metamorfoza motocyklistki - wprowadziłam nową modę na ulice Pula - buty motocyklowe
 Ruiny zdobyte

poranna krzątanina 



13.09.2011

Kolejny dzień podróży. Tym razem kierujemy się w stronę wyspy Krk, oczywiście omijając autostrady. Nie wiedzieć czemu GPS się uparł i cały czas nas kierował na autostradę, a my uparcie, autostradzie mówiłyśmy stanowcze nie. I tak przez jakiś czas. No ... to się GPS zezłościł i zemścił (nie chcecie gdzie ja mówię to ja wam pokażę i pokazał ).
Jedziemy sobie, jedziemy przez górzyste tereny, krętą drogą, aż tu nagle z za zakrętu roboty drogowe. Na początku spoko, jeden asfaltowy pas dostępny, nie tak źle. Ale za jakieś parę metrów ... asfalt zniknął . No że jak to, ale o co chodzi . Jedna i druga, przerażenie w oczach (w sumie to już powinnam się przyzwyczaić jeżdżąc z Afrykanerami, że droga zawsze gdzieś się kończy i to zazwyczaj gdzieś w krzaczorach, no ale teraz nie była na to pora). Jak my na naszych Cebulkach, obładowane mamy tu jechać . Droga, jaka droga? Szuter, w górę, w dół, pełno ostrych serpentyn, patelnie, drobne kamyki wszędzie i mokro gdzie nie gdzie ... ło matko i tak przez 5 km.

Roboty drogowe - asfalt gdzieś zniknął 
Jak już wjechałyśmy na asfalt, wielka ulga. Ale przerwa na ochłonięcie była niezbędna.  
parę głębokich wdechów
Dalsza droga na wyspę Krk była już tylko przyjemnością, chociaż upał doskwierał, ok. 35 stopni. Delektowałyśmy się pięknymi widokami.   


Przejazd przez most na wyspę nie do opisania, przepiękny widok (niestety w najpiękniejszych miejscach nie było gdzie się zatrzymać na zdjęcie). Na miejscu, w miejscowości Malinska znalazłyśmy apartament z przepięknym widokiem na morze, góry, wyspę.  



 Motocykle, na parkingu, również maiły super miejscówkę z widokiem.

 Później, standardowo, plażowanie, kąpiel w morzu i kalmary na obiadek. Bardzo przyjemnie spędziłyśmy czas w przeuroczej miejscowości.   


14.09.2011

Po śniadanku opuszczamy wyspę Krk i kierujemy się w stronę Zadar. Przed nami 220 km do przejechania, przepiękną, widokową ‘Autostradą Adriatycką’.

Creativka skacze z radości, że zaraz jedziemy 


śniadanko przed podróżą 
No i znowu zakręty i zakręty, serpentyny i patelnie, aż mi się już w głowie od tych wszystkich zakrętów zakręciło ( ... a na mapie droga ta tak łagodnie i prosto wygląda – oh to tylko złudzenie ). Nie miałyśmy wyjścia i musiałyśmy zaprzyjaźnić się z zakrętami.







 Po drodze upał niesamowity, ponad 35 st. Porozpinałyśmy wszystko co możliwe (w ramach bezpieczeństwa i rozsądku oczywiście) co by troszkę wiatru poczuć dla ochłody.   


 Jedziemy i jedziemy a tu z naprzeciwka bus-y, ciężarówki, TIR-y nam co chwilę migają. Wszystkie samochody za nami zwalniają, a ja się rozglądam gdzie ta policja. Kolejny mandat nie jest mi już potrzebny. I tak jedziemy i jedziemy, parę naście kilometrów przejechane, ciężarówki dalej migają, a policji jak nie było tak nie ma. Ale o co chodzi, sobie myślałam. Po jakimś czasie zjeżdżamy na pobocze, trochę zdjęć porobić. Ja patrzę na Creativkę, a ta pod rozpiętą kurtką w samym staniku jedzie. Ha, to teraz ja już wszystko rozumiem. TIRy, busy i ciężarówki nam migały bo kierowcy fajny widok mieli.

W sumie Creativka chciała jeszcze skąpiej jechać ubrana, bo upał niemiłosierny, ale nie pozwoliłam. No przecie chłopy by się zapatrzyły i mnie jeszcze po drodze stratowali. Nie, nie ma mowy, dla własnego bezpieczeństwa zabraniam.


 Po drodze zatrzymałyśmy się na obiad, standardowo kalmary. Cała obsługa restauracji (sami faceci) wyszła, żeby sobie z nami pogadać, pooglądać motocykle. Byli bardzo ciekawi z kąt, do kąt dwie lejdiski jadą. Kelner sugerował nam dyskretnie, że on też wieczorkiem będzie w Zadar-ze. Na sam koniec poczęstowali nas (całkiem za darmo) deserem lodowym.

owoce morza


I znowu w drogę.










Motocyklista spotkany po drodze










 Dojechałyśmy do Zadar, tu się trochę pogubiłyśmy, ale na szczęście znalazłyśmy bardzo fajny apartament, blisko centrum. Motocykle miały super miejscówkę na podwórku pod winogronami, a obok było drzewko mandarynek, prawie jak w Raju.


 Najwyższa pora doprowadzić sprzęty do porządku.
A że każdy radzi sobie jak może, to my też dałyśmy rade po swojemu. Trochę narzędzi miałyśmy więc działałyśmy. Tylko jednej rzeczy nam w pakiecie zabrakło, a by się bardzo przydała (ale o tym później).

Creativka działa ... lusterko wymagało usztywnienia bo się od wiatru przekręcało. W ruch poszły nożyczki do manicure i taśma klejąca.


 Try-tytki też się przydały   


Łańcuchy też trzeba było posmarować ... pamiętałyśmy o tym


Wieczorkiem wypad na miasto i zwiedzanie. 




Zadar, ładne, duże miasto, pełne turystów. Wieczorem, na ulicach niezły lansik odchodził.  




 Creativka nawiązała kontakt z lokalesami, bo akurat jakiś mecz w TV leciał, a ta na punkcie piłki nożnej trochę zakręcona (ja tam nie wiedziałam o co w ogóle chodzi). A ta w dyskusje, kto z kim i ile itd. A chłopaki prze szczęśliwi turystce chętnie wszelkich informacji udzielali, zdziwieni trochę, ze dziewczyna ich o takie rzeczy pyta.


15-16.09.2011

Z Zadar kierujemy się do miasteczka Trogir, po drodze wpadamy na orzeźwiającą kąpiel w wodospadach Krka. Przepiękne miejsce, z dala od cywilizacji. Jednak ciężko było się wyciszyć przez tłumy turystów. Ale kąpiel polecam, szczególnie przy temperaturze 35 st.

tak czystej wody jeszcze nie widziałam








Trochę się zapomniałyśmy delektując kąpielą, nie kontrolując czasu. A jeszcze przed nami podróż do Trogit.


Gdy dotarłyśmy do miasteczka, napotkałyśmy niezłe korki. Wcale się nie zastanawiając, zaczęłyśmy przebijać się przez korek. Aż tu nagle, niespodzianka. Zrobił się również zator jednośladów (a tu skuterów jak grzybów po deszczu). Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać co się dzieje, ale patrzę, a tu koleś na skuterze, spotkał kumpla w busie i na środku drogi pogaduszki. No fajnie upał 35 stopni, tłok niesamowity, a ci zablokowali całą drogę. W końcu ktoś ich tam nieźle otrąbił i chłopaki się ruszyli. Dojechałyśmy na kemping, ale tu rozczarowanie, jedyne miejsce które nam proponują to miejscówka za toaletami i to jeszcze przy samej drodze. Nie no nie za fajnie i to jeszcze na dwie noce, w ogóle nam to nie pasowało. Creativka poszła się rozejrzeć po okolicy i znalazła fajną kwaterkę z klimą i pięknym widokiem na morze, prawie w tej samej cenie. Jak podjechałyśmy właściciel, który później się okazało był motocyklistą, był w niebo wzięty, dwie lajdiski na motocyklach, super.
- Dziewczyny pogadajcie z moją żoną bo ja już od dawna namawiam ją na motocykl, a ona tylko te skutery.
Pogadałyśmy sobie trochę z żoną, która kto wie może i się przekonała.



 
 W Trogir się zrelaksowałyśmy i zrobiłyśmy jeden dzień lenistwa. Zwiedzanie, opalanie i kąpiele w morzu. Miasteczko przepiękne, bardzo klimatyczne, jedno z najładniejszych jakie widziałyśmy.


 Targ też trzeba było odwiedzić, nie ma to jak świeże, zielone figi 


było i plażowanie i kąpiel w morzu 


17 – 18.09.2011

W końcu jedziemy hura! Niby jeden dzień odpoczynku i plażowania był wskazany, a ja się już za motocyklem i jazda stęskniłam. Tak, tak i znowu w drogę.



Sobota rano, opuszczamy miasteczko Trogir i kierujemy się do Plocie na prom do Trpanj, żeby się przedostać w okolice Dubrownika. Na drodze już z samego rana zrobiło się tłoczno. Wszyscy Chorwaci, turyści, wylegli na ulice i jacyś tacy wszyscy nerwowi, jakby w gorącej wodzie kompani. Stacje benzynowe zatłoczone, jeden drugiego popędza. Atmosfera na drodze nie za przyjemna, upał coraz większy udzielał się wszystkim. Ze trzy razy o mały włos ktoś na mnie nie wjechał, oj nie fajnie. Zatrzymałyśmy się na chwilę na poboczu trochę ochłonąć i zaobserwować nowe zjawisko.






Wszyscy się gdzieś spieszyli ... a no, na plażę, do morza gnali. Zdecydowałyśmy się nie igrać z lokalesami i skierowałyśmy się na bardziej spokojne tereny, przekładając odwiedziny Split, Omis i Makarskiej na drogę powrotną.
Z Plocie przedostałyśmy się promem do Trpanj. Nie jechałyśmy przez Bośnie, gdyż Creativka potrzebowała by wizę. Postanowiłyśmy się nie rozdzielać , w końcu jedziemy razem, na dobre i na złe i razem przepłynęłyśmy się promem. To też była atrakcja dla nas (ha w szczególności w drodze powrotnej, ale o tym później).

relaks w oczekiwaniu na prom


nie ma to jak sport nad morzem 



na promie





 Droga z Trpanj w kierunku Orebic była przepiękna. Szczerze mówiąc byłyśmy pod wielkim wrażeniem, jedna z najpiękniejszych i dzięki Bogu spokojniejszych dróg. Po drodze, góry, plantacje winogron po prostu super. To że serpentyny i zakręty to już normalne, ale zero samochodów, byłyśmy same na drodze i mogłyśmy się delektować widokiem i trochę odetchnąć.



Mury obronne w miejscowości Stone




Dotarłyśmy na pole namiotowe, które widać było po woli się zwijało i pustoszało. Ale jak dla nas to co tam, w końcu tylko na jedną noc, to chyba można się rozłożyć. Szukamy recepcję, a tu wszystko pozamykane. W pobliskim Hotelu odmawiają przyjęcia na jedną noc bo im się nie opłaca.
- Sezon się kończy, nie ma pościeli, na jedną noc nie, nie będziemy przyjmować. Recepcję kempingu o 3 zamknęli. Rozłóżcie się a jak ktoś rano będzie to zapłacicie, jak nikogo nie będzie to nie zapłacicie.
Krótkie spojrzenie po sobie, no dobra, mówią żeby się rozkładać to się rozkładamy.
Wybrałyśmy sobie miejscówkę tuż przy plaży z pięknym widokiem na malowniczą wyspę Korcula. I standardowo, po rozłożeniu klamotów, chlup na plażę i do morza, a później do fajnej restauracji na kolację.
Widać było, że kemping traci życie, po woli ludzie opuszczali to miejsce. A szczerze mówiąc bardzo fajna i polecana miejscówka na windsurfing. Nawet Polacy założyli tam wypożyczalnię sprzętu i prowadzili szkółkę. No w każdym razie, jak przybyłyśmy to już się zwijali. Nawet ze światłem i latarniami oszczędzali. No, no i to był chyba efekt bliskiego spotkania Creativki z zagubionym stworem.
W ciemną gwiaździstą noc, wracam sobie do namiotu, prawda ledwo widocznego, bo brak oświetlenia. Spodziewałam się, że Creativka już śpi, bo była padnięta, ale patrzę w namiocie światełko miga, coś tak lata na wszystkie strony. Zdziwiona pytam:
- a ty co, nie spisz? Co ty robisz?
- Bo, bo ja się bronie!?
Jeszcze bardziej zdziwiona :
- ale że ... przed czym się bronisz?
- No przed stworem!!!
Oczy wytrzeszczam i pytam dalej
- jakim stworem?
- oj, no bo ja sobie już smacznie pod sypiam, aż tu nagle koło ucha coś mi warknęło. Nagle się zerwałam, a tu stwór fruuuu i mi po nogach przeleciał. Ale się przeraziłam, że mnie coś atakuje!!! No, no i się teraz bronie!!!
- ha ha ha, światłem, ha
- ej to wcale nie jest śmieszne, ja tu o mało zawału nie dostałam!!!
Nie mogłam się powstrzymać, pękałam ze śmiechu i nie mogłam usnąć. Wyobrażałam sobie minę Creativki i zaskoczenie zwierzaka, że coś mu się nagle na drodze położyło. Myślałam że Creativka zaraz mnie skopie.
Z rana obstawiałyśmy czy w odwiedziny do Creativki przybył psiak naszych Polskich sąsiadów, czy kociak grzebiący w śmietniku.

 
Szkółka i wypożyczalnia sprzętu do windsurfing poprowadzona przez Polaków

Nasi Polscy sąsiedzi zaprosili nas na poranną kawę. Podpowiedzieli żeby popłynąć na wyspę Korcula łodzią która w sezonie odpływa o 9 a wraca o 11 z pobliskiej plaży. Sprawdziłyśmy, faktycznie, łódź się zjawiła i popłynęłyśmy na malowniczą wyspę z przepięknymi widokami, murami i zabudowaniem. Pozwiedzałyśmy sobie naprawdę piękne i klimatyczne miejsce.










O 11 stawiłyśmy się, tak jak to było umówione i ustalone, na brzegu i czekamy na łódź. Czekamy i czekamy (a zależało nam na czasie bo jeszcze do Dubrownika miałyśmy jechać), inna łódź przypłynęła, a ja pytam co z naszą.
- za 10 minut będzie, za 10 minut.
Ok. i tak co jakiś czas, dostawałam tę samą odpowiedź , za 10 minut. Ok. ok. rozumiem i w głowie układałam plam jak tu kolesia przekabacić żeby nas na drugą stronę zabrał jak by nasza łódź się nie zjawiła.
W końcu po godzinie czekania zjawia się, długo oczekiwana łódź pełna Rosyjskich turystów. Pan nas przeprasza i zabiera na druga stronę, a przepraszał i przepraszał (chyba drugi koleś mu powiedział jak się mocno dopytywałyśmy, ale nam bardzo zależało).

odpoczynek na Łodzi


 Na miejscu już byłyśmy wyczekiwane przez sąsiadów. Na pożegnanie, pamiątkowe fotki. Creativka tak się zakręciła aż rękawiczki na miejscu zostawiła. Szczerze mówiąc to z tylko jedną została, bo wcześniej już jedną zgubiła.
Gdy wyjeżdżałyśmy z kempingu na recepcji nikogo nie było. No dobra, jeden nocleg za darmo, nie tak źle. Z powrotem trafiłyśmy na naszą ulubioną, w śród winnic drogę. Kierujemy się w stronę Dubrownika. Parę kilometrów przed Dubrownikiem znajdujemy urocze miejsce na nocleg, stary klasztor na skałach. Najpierw zażywamy morskiej kąpieli i jedziemy zwiedzać Dubrownik.





Udało nam się zobaczyć Dubrownik za dnia i o zmierzchu. Urocze miejsce, zarówno w świetle dziennym jak i oświetlone w nocy. Widoki imponujące. Oczywiście najładniejszy widok dachów. (szczerze mówiąc to Trogir i Korciula były bardziej klimatyczne jak dla nas, ale Dubrownik też wart odwiedzenia).

















Wieczorkiem wróciłyśmy do apartamentu i jeszcze napiłyśmy się pysznego lokalnego winna co by dobrze spać. No winko jednak nam nie pomogło. Całą noc nie mogłam spać, na morzu był wielki sztorm, fale obijały się o skały. Nieźle, to była zapowiedź naszych prawdziwych przygód w podróży, bo do tej pory było lajcikowo.

19.09.2011

Z rana, po nieprzespanej nocy szybka decyzja. Nie ma na co czekać, niebo nie wygląda zbyt ładnie. Zbliża się burza, trzeba zmykać stąd jak najszybciej. Szybko pozbierałyśmy rzeczy i w drogę. Kierujemy się na prom. Tak jak przez całą podróż byłam wyluzowana, tak tego dnia, od samego początku czułam niepokój. Babska intuicja podpowiadała, że coś będzie, tylko nigdy niestety nie wiadomo co.

Oj niebo dawało znaki - idzie burza


 Nasza ulubiona droga z winnicami już tak malowniczo nie wyglądała


 Nad Creativką wisi coś nieładnego


 Tylko przez chwile miałyśmy słoneczko


Dojechałyśmy do Trpanj, gdzie już w momencie oczekiwania na prom, nadeszła burza, wręcz nawałnica (przez Dubrownik w tym czasie przeszła trąba powietrzna). Zerwał się silny wiatr, zaczęło lać, aż stoły i krzesła przewracało. Ja tylko trzymałam kciuki żeby wiatr motocykli nie przewrócił, bo stały na samym brzegu. Morze było bardzo wzburzone, zastanawiałam się jak to będzie na promie, bo pasów do przymocowania motocykli nie mieli.

zerwał sie silny wiatr


 motocykle miały niezły prysznic

 Po jakimś czasie, na szczęście, przestało padać i trochę się uspokoiło. Ale w dalszym ciągu było bardzo mokro. Przypłynął prom, cały mokry. Pora na nas żeby się załadować. Wjeżdżamy jako pierwsze. Najpierw wjechała Creativka i spoko. Gdy ja się zaczęłam rozpędzać, nagle jakaś zagubiona (Polska) turystka wlazła mi pod same koła. Wyhamować wyhamowałam, ale przed samą platformą, zero miejsca do rozpędu, a tu popędzają, wjeżdżaj, wjeżdżaj. No dobra, to zaczęłam wjeżdżać, a jedyny rozpęd jaki mogłam wziąć był na mokrej, metalowej platformie. No i ... fruuuu ... tylne koło mi się poślizgnęło i zaczęło rzucać na boki. O ja cię kręcę, zaczęłam wyczyniać kacze tańce. Zdawałam sobie sprawę z tego że nie mogę się w tym momencie przewrócić bo zlecę razem z motocyklem na sam dół i będzie kicha. Więc na max-a gazu i jeszcze raz gazu, oby tylko wyciągnąć lecące na boki moto na prostą. Uf ... udało się i w tedy (chyba z wrażenia) bum i leżę. No, no ... i wszyscy marynarze moi!!! Ja to potrafię zwrócić na siebie uwagę, nie ma co. Chłopaki biegiem do mnie, zaczęli mnie zbierać. Na szczęście nic się nie stało, motocykl się tylko lekko położył, nawet nic się nie uszkodziło. Ja tez byłam cała, no tylko nerwa złapałam. Odstawiłam moto na miejsce i całą podróż próbowałam ukoić nerwy. 


 Gdy już przypłynęłyśmy i szykowałyśmy się do zjazdu z promu, jakiś pan zaparkowany obok zapytał mnie:
- czy to pani takie wygibasy przy wjeździe robiła?
- A no ja
- No, no właśnie, bo motocykl nie jest dla kobiet!
No dobra przyjęłam tę opinię do wiadomości, ale i tak Pan mnie nie przekonał.
Gdy zjeżdżałyśmy z promu, marynarze nas żegnali:
- dziewczyny, jedzcie ostrożnie, gdy drogi są mokre, są bardzo śliskie, jedzcie powoli, ostrożnie. No i powodzenia! – byli bardzo przejęci

Ruszyłyśmy, i tak jak nam wszyscy doradzali, jechałyśmy ostrożnie i powoli. Wszędzie, mokro i ślisko. Niepokój jak miałam tak w dalszym ciągu nie mijał. W sumie zrozumiałe, w końcu niezłego nerwa załapałam. Ale babska intuicja mi podpowiadała, że to jeszcze nie koniec. Po drodze gdy jechałyśmy przez Plocie w kierunku Makarskiej minęłyśmy dwa wypadki. W jednym miejscu ciężarówki się zderzyły, a w innym, samochód spadł ze skarpy. To naprawdę nie napawało nas optymizmem. Jechałyśmy spokojnie, tak jak z resztą większość kierowców. No może oprócz jednego TIR-a, który jechał szybko i w dodatku na ogonie mi siedział, trzymał się bardzo blisko, za blisko. To nie było fajne uczucie. Zjechałyśmy więc na przystanek aby go przepuścić. Creativka nie oceniła dobrze nawierzchni gdy zjeżdżałyśmy i ... no właśnie, noga jej się poślizgnęła na mokrej nawierzchni i na plamie po oleju. I bęc, gleba, wydawało by się, że taka niewinna parkingówka. W rezultacie efekty były bardziej poważne niż to wyglądało. Poszła klamka od sprzęgła, cała połamana, nawet nie było za co złapać. No nieźle, wszystkie narzędzia miałam, ale klamek nie wzięłam i to był błąd. I zaczęło się kombinowanie, tworzenie prowizorki, niestety nic nie pomogło. (Wiem że są sposoby z linką, ale w te tajniki nie zostałam dokładnie wtajemniczona więc nawet nie próbowałyśmy). Zaczęłyśmy poszukiwać pomocy, na początku zatrzymując lokalesów i pytając o jakiś warsztat, ale nic. Najwyższa pora było się rozdzielić.

Klamka Creativki - tzn to co z niej zostało

każdy radzi sobie jak może, prowizoryczna klamka, jednak nie zadziałała 


Creativka zatrzymywała motocyklistów i prosiła o pomoc. Niestety nikt nie miał zapasowej klamki i nie byli w stanie pomóc. Niektórzy to w ogóle nie mieli żadnych narzędzi ze sobą. Ja pojechałam szukać warsztatu, jakiejś pomocy. Po drodze widziałam jak wyciągali samochód, który spadł ze skarpy. Rozglądałam się za warsztatem, a tu tylko apartamenty i apartamenty, (na to przyjdzie pora później, pomyślałam). Zajechałam na stację benzynową i pytam o warsztat. Skierowali mnie do warsztatu, zaraz obok, warsztatu Mercedesa. No dobra, ale tu to mi z motocyklem nie pomogą. Nie miałam za bardzo wyboru, nic innego nie było. W warsztacie pytam o pomoc. Na początku szukali w internecie warsztatu Hondy, ale najbliższy był w Splicie, ok. 120 km. Ale mi chodziło już o jakikolwiek warsztat motocyklowy. Okazało się że najbliższy był w Makarskiej, ok. 55 km. Nagle słyszę głos starszego pana:
- ja mam Bus-a, ja was wezmę, ** Euro i was zabiorę do warsztatu w Makarskiej, już tam kiedyś zabierałem jednego Włocha.
Szybki telefon do Creativki, potwierdzone, brać.

Gdy podjechaliśmy, okazało się że panowie nie mieli pochylni do zapakowania motocykla. Dwóch starszych panów i dwie dziewczyny, miały pakować motocykl na pakę, no nieźle. Panowie znaleźli jakąś belkę na poboczu, my zatrzymałyśmy jeszcze jednego motocyklistę, Austriaka, który pomógł mam zapakować motocykl. Uf udało się. Najwyższa pora jechać do warsztatu.

Oto belka po której był 'wciągany motocykl'. Creativka pokazuje kolesiom jak przymocować motocykl


na tej górze jest warsztat 


 Pogoda zaczęła się znowu zmieniać i zaczęło padać. W bus-ie Creativka z panami cały czas tylko sprawdzali w lusterkach czy za nimi jadę. A no jechałam, nie było wyboru, nie było to tamto, że pada, nie było czasu na pękanie. Nie dość deszcz, to jeszcze trzeba było stromą, krętą drogą pod górę podjechać. Już nie mieli gdzie tego warsztatu robić, sobie pomyślałam.
W końcu dojechałyśmy, okazało się że 5 min przed zamknięciem.

Pora wyładować sprzęt


 Właściciel, Ivica od razu się nami zajął. Klamkę zespawał, motocykl Creativki doprowadził do porządku. Gdy czekałyśmy, znowu przyszła burza i zaczęło lać. Już wiedziałyśmy że nigdzie tego dnia nie pojedziemy. Pytamy Ivica:
- czy jest tu gdzieś w okolicy jakiś apartament do wynajęcia
- u mnie możecie nocować
- a ty wynajmujesz apartamenty?
- Nie, ale mam duży, pusty dom, o tu obok i możecie przenocować.
- No dobrze, to ile jesteśmy ci winne za wszystko?
- Weźmiecie mnie na kolację
- Nie no tak poważnie, ile za robociznę i za pokój?
- No przecież mówię, kolacja
Patrzymy po sobie zdziwione, zaskoczone, myślałyśmy że sobie żartuje, bo taki jajcarz trochę
- weźmiecie mnie na kolację i jesteśmy kwita
I tak to się właśnie skończyło. Ivica odszykował Creativki motocykl, całkiem za darmo, no dobra za kolację i dał nam jeszcze nocleg.

warsztat i sprzęty, mnie urzekła nazwa, jakoś tak się swojsko zrobiło


A oto nasz gospodarz Ivica

Oto dom Ivica w chmurach



 W ogrodzie Ivicy, poszukiwanie przestraszonych przez burzę, żółwi


 Wieczorem zabrał do miasta, pokazał przepiękne okolice i zabrał do, jednej z najtańszych, swojskich restauracji, (oczywiście rachunek pokryła Creativka, ale to był pikuś do tego co by musiała zapłacić za robociznę).
Ivica okazał się super kolesiem, jeździ wyczynowo enduro, uwielbia KTM-y, przejechał Dakar w 95r., 20 lat mieszkał w RPA (stąd nazwa jego firmy „Afrika Moto”), a teraz szaleje na skuterach wodnych.

20-21.09.2011

Z samego rana znowu burza. Ivica sprawdza obydwa motocykle, mocowanie bagażu, daje namiary, aby dzwonić w razie jakiś kłopotów w Chorwacji. Doradza jeszcze jak ostrożnie, po mokrej, stromej, krętej drodze od niego wyjechać.
Kierunek Plitwickie Jeziora. Pogoda nie najlepsza, ale na szczęście na razie nie pada. Po drodze przejeżdżamy przez malownicze miasteczko Omis gdzie zatrzymujemy się aby pozwiedzać. Zaparkowałyśmy obok grupy motocyklistów z Czech. Nagle podchodzi do nas ekipa uradowanych polskich motocyklistów. Naprawdę byli pod wrażeniem, po chwili przyłączył się jeszcze jeden polski kierownik co z Czeską grupą podróżował. Opowiadali nam że idą sobie drugą stroną jezdni i nagle jeden do drugiego mówi:
- ty patrz Lejdiski na motocyklach
- ty, ty patrz to nasze , idziemy

No i jak już nas obstąpili to nie chcieli wypuścić. Zaprosili na kawę, pozwiedzali z nami, pochwalili się swoimi sprzętami i pomachali na przegnanie. 

Spotkanie z rodakami


wspólne zwiedzanie 



malownicze miasteczko Omis




Chłopaki chwalą się sprzętami


Przed nami długa droga, wjeżdżamy w głąb kraju. Robi się coraz zimniej i nieprzyjemnie . Bardzo silny wiatr boczny spychał nas na drugi pas jezdni . Zatrzymujemy się w górach, na poboczu żeby się ubrać cieplej, bo temperatura spadła z 30 do 10 stopni . I nagle chwilowe załamanie, zwątpienie i łzy .
- ja już tak nie mogę jechać, to już nie jest dla mnie przyjemnością. Ja tu toczę walkę z wiatrem o życie!
Po ochłonięciu i ukojeniu nerwów jedziemy dalej. Wiatr dalej był bardzo silny.

Zatrzymałyśmy się w opuszczonym miasteczku i obserwowałyśmy pogodę. Nie było sensu tam długo siedzieć, przecież pogoda się nie zmieni w parę minut.

opuszczona miejscowość, po drodze było parę takich - podobno po wojnie mieszkańcy opuścili te tereny, zostawiając cały dobytek i przenieśli się do Serbii


 chmury cały czas nad nami wisiały


Znowu zaczęło padać. Jeszcze ze dwa razy zatrzymałyśmy się przy przydrożnych zajazdach, aby się skonsultować czy się zatrzymujemy czy jedziemy dalej. Szybka decyzja, już niedaleko, jedziemy.
Dojechałyśmy w końcu całe mokre i zmarznięte do Plitvicka, zatrzymałyśmy się w pierwszym zajeździe. Nie ważne już było, że śmierdzi smarem jak na dworcu, liczyło się tylko to że jest sucho i ciepło . Motocykle dostały miejscówkę na tarasie, pod dachem .

motocykle na tarasie


zmarznięte, w oczekiwaniu na ciepłą herbatę


Przy gorącym posiłku oglądałyśmy z kelnerami wiadomości i prognozę pogody. Pocieszali nas że ma się wypogodzić. Ale niestety, rano pogoda taka sama, silny wiatr, deszcz i kiepska widoczność.

pogoda nas nie rozpieszczała


 na drodze trzeba było być widocznym


lusterka bardzo nam się przydały - nie ma to tamto do końca trzeba utrzymać fason i być prawdziwą kobietą

 

Niestety zrezygnowałyśmy ze zwiedzania Plitwickich Jezior, przy tej pogodzie nie było sensu, nic by nie było widać . Skierowałyśmy się w stronę Węgier. Gdy tylko wyjechałyśmy z Chorwacji wypogodziło się. Gdy dojechałyśmy nad Balaton, było znowu ciepło i słonecznie.

słoneczko nad Balatonem





Następnego dnia kierujemy się już do Polski. Przejeżdżamy przez Słowację, gdzie zatrzymujemy się jeszcze na pyszne lokalne jedzenie. Wieczorkiem dojeżdżamy do Krakowa .
W ten oto sposób skończyła się nasza super przygoda, wspaniała wyprawa. Bakcyl złapany , nowy sezon i będzie nowa Lejdisowa wyprawa .
The End

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz